sobota, 26 stycznia 2013

GDZIE TEN STYCZEŃ?

W poprzednim poście napisałam, że bilans świąt pozytywny. Potem jednak czułam się jak po przejściu tornada. Ale zostawię te ciężary dla siebie. Komentować nie będę, bo nie mam odwagi. Słaby ze mnie bloger, trudno... Ale jak to się mówi  "co Cię nie zabije, to Cię wzmocni". Nie jestem przekonana, ale niech tak będzie.

Tak czy inaczej styczeń pędzi jak szalony. Leon skończył roczek. Świętowaliśmy cały tydzień. Biedak się pewnie zmęczył, ale jednocześnie był mega szczęśliwy. Kinder party wyszło super. Dzieciaki w szale! Naprawdę świetna była zabawa. Potem wspólne świętowanie rodzinne też było ok. Ale kiedyś musiał przyjść kres uroczystego obchodzenia urodzin. Czas na powrót do rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że mama czyli ja:) wraca powoli do pracy. I już wszystko jasne, że czasu nie mam na blogowanie. I jakoś nagle wszystkiego jest za dużo. I zaległości jakieś ogonem się ciągną. Chociaż póki co to dwa dni w tygodniu.

Post urodzinowy będzie, a póki co jedna fotka.

Pierwszy tort Leona. Made by me! Dekoracje na torcie (szablon i pudrowanie) tata Leona, mąż mój osobisty.
Jeszcze był Dzień Babci i Dziadka. I pomyślałam, że zrobię kalendarze z fotkami Leona. Wiadomo - nic prostszego. Wybrać dwanaście zdjęć i jedno na okładkę, wstawić w szablon fotojockera (moim zdaniem tam mają najładniejsze - proste, nowoczesne, gdzie zdjęcie jest najważniejsze), wysłać zamówienie, odebrać, dostarczyć Dziadkom. Łatwizna. No, ale dwa wieczory i jeden dzień gdzieś przepadł cichaczem... Ale nie narzekam. Buzia mi się częściej uśmiecha, bo znów czuję wolność, którą dają mi mojego osobiste cztery kółka. Ulżyło mi, naprawdę. Jest super.

Z innych przyjemności nadrabiamy towarzyskie zaległości. 20 stycznia udało nam się podtrzymać tradycję z naszymi bliskimi przyjaciółmi przyrządzania i konsumowania noworocznej zupy z owoców morza w wykonaniu H. Co prawda w poprzednich latach odbywało się to zazwyczaj 1 stycznia, ale w tym roku się nie złożyło. Razem z M. ustaliłyśmy, że nasze spotkanie musi odbyć się jeszcze w styczniu, bo w lutym świętowanie nowego roku jest lekko nie w czas. Udało się. Zupa była pyszna, jak zwykle. W tym roku do grona zjadaczy dołączył Franek, lat 1 i 2 miesiące! Leona jeszcze oszczędziłam.


Coś jeszcze? Ach. Udało nam się spotkać w babskim gronie na pogaduchy. Śmieszne było to, że gadałyśmy, śmiałyśmy się i jak się zorientowałyśmy, że jest 1:30 wszystkie równo poderwałyśmy się i grzecznie wróciłyśmy do mężów i dzieci:) Ach, matki wariatki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz