sobota, 22 grudnia 2012

XMASS

Święta już czają się za rogiem. Jeszcze dwa dni i już. Pierwsze święta Leona. Rok temu był jeszcze po drugiej stronie brzucha. Miał się urodzić 26 grudnia. Pamiętam, jak wszyscy trzymali kciuki, żeby poczekał do nowego roku... No i poczekał chłopaczek. 
Mam nadzieję, że te święta będą ładne i ciepłe. Rodzinnie udane.
Że będziemy mieli czas nacieszyć się sobą.
Że nasi bliscy nacieszą się nami.
Że zrealizujemy plan na przyjemności. 
Że nie włączymy telewizora.
Że obejdzie się bez maili i telefonów służbowych. 
Że pójdziemy na spacer nad morze.
Że się nie objemy.
I że będziemy zdrowi. 
A jeśli jeszcze będzie śnieg to szczęście na całego.



Sesja świąteczna to będzie nasza rodzinna tradycja. Ta zainspirowana pinkwingsami. Liczę na to, że w przyszłym roku Leo będzie bardziej opanowanym modelem. Tymczasem mały szał był. I pościg za Biszkoptem.

czwartek, 20 grudnia 2012

JEST DOBRZE

Kiedyś składałam życzenia wszystkiego najlepszego. Teraz wolę wszystkiego dobrego. Bo czy wszystko musi być najlepsze? Perfekcyjne, idealne? Czasami mam taki film, że musi... Coś sobie ułożę w głowie i kiedy coś nie idzie po mojej myśli, wkurzam się. Mimo, że jest dobrze. Tylko inaczej. A jakby spojrzeć z boku, to jest super nawet... 

Ten rok był szalony. Nowa rzeczywistość, nowa ja. Ja mama. I czasami myślę, że mi ciężko, że nudno, że trudno, że ja taka skazana i jeszcze bez swojego samochodu to ja już dłużej nie wytrzymam. I właśnie wczoraj zdałam sobie sprawę, że bluźnię. Oj bluźnię potwornie. Bo mało tego, że jest dobrze. Jest chyba nawet bardzo dobrze. Jesteśmy zdrowi, Leo rozwija się pięknie, chodzi jak nakręcony, a jeszcze roku nie skończył, H. daje radę z firmą, mimo, że mu nie pomagam, realizujemy swoje marzenie o własnym miejscu na ziemi, mamy fajną rodzinkę i kilku przyjaciół ... no i oczywiście idealnie nie jest, bo mało czasu mamy dla siebie, bo zawsze wszystko robiliśmy razem, a teraz każdy ma swój kawałek codzienności, bo musimy się nauczyć jak to te światy pogodzić, ale ogólnie jest dobrze. 

Wczoraj błądząc po fb trafiłam na koleżankę z ogólniaka. Po prostu koleżankę z klasy. Nie widziałam jej od 1999 roku. I okazuje się, że jej 2 letni Jasiek ma tylko połowę serca. Taki się urodził. I dwie poważne operacje za sobą i jedną przed sobą. No i przeszczep konieczny, bo po tych trzech operacjach przeżyje 20 lat. Trafiło mnie strasznie. Bo czym są moje "wielkie rozterki" wobec ich problemów? Kaprysami. Niestety, ale tylko kaprysami. Szpitale są pełne dzieci poważnie chorych, albo ich rodziców poważnie chorych, dla których moja rzeczywistość jest niedoścignioną bajką. Mam namiastkę tego co oznacza pobyt z dzieckiem w szpitalu. Koszmar, ciągły strach i marzenie, żeby to już wszystko skończyło. Ale jeśli szybko się kończy, to nie jest źle. Gorzej kiedy jedno wyjście ze szpitala jest zapowiedzią kolejnego... Takie małe szkraby w szpitalach to złośliwość losu. Niesprawiedliwość. 
Na postanowienia noworoczne przyjdzie jeszcze czas, ale jedno jest pewne, że kiedy jest dobrze, to trzeba umieć to docenić. Bo docenianie dopiero wtedy, kiedy się coś traci, jest głupie. Ja tak nie chcę. Cieszę się tym co mam. Naprawdę. 

A jeśli ktoś czyta mojego bloga i chciałby pomóc Jaśkowi, to informacje można znaleźć tutaj www.jasiud.moonfruit.com 

wtorek, 18 grudnia 2012

SMOK

Dziecko moje się uzależniło. Albo inaczej. Uzależniłam dziecko od smoka! A tak się zapierałam jak byłam w ciąży... że przecież smoczek to samo zło, że są inne metody na uspokojenie dziecka, że ja na pewno nie dam Leonowi smoka. Ale dałam. I to już w szpitalu. A potem kiedy skończył trzy miesiące stwierdziłam, że już czas smoka odstawić, no ale okazało się, że Biszkopt ma skazę białkową, no i trudny był to czas, więc odłożyłam odstawianie smoka... Pomyślałam, że odstawię jak skończy pół roku. No i zaczęły się ząbki, więc znowu przełożyłam odstawianie. Znajomi mówili, że odstawili jak ich młody miał 10 miesięcy i że super to zniósł. Raz dwa i smok niepotrzebny. No to zrobiło mi się lżej, że mam jeszcze 4 miesiące... spokoju. Bo przecież Leo tak pięknie zasypia... ale tylko z "gandzią". I w nocy nawet jak się przebudzi, to buch smok i śpi. Koło 10 miesiąca zaczęliśmy go kłaść spać bez wspomagania. I nawet było ok. Ale tylko wieczorem. Dzienne drzemki tylko ze smokiem. No, ale potem znowu ząbki. Tym razem dużo bardziej odczuwalne dla Leo i dla nas, więc do smoka wróciliśmy. Ostatnio jeszcze tygodniowa choroba, więc jakoś żal było odebrać mu "przyjaciela". No, ale choroba się skończyła, ząbki się uspokoiły, już niedługo roczek Biszkoptowi stuknie, więc już czaaas! No i lekko nie jest. Wczoraj wieczorem udało się uśpić bez smoka, więc mały sukces. Dzisiaj próbowałam położyć Biszkopta na drzemkę i porażka. Godzinę się męczyliśmy. I uległam. Może nie powinnam? Może powinnam mu pozwolić się wypłakać i podramatyzować, a po kilku dniach zapomni?  Jakoś musimy to wytrzymać. I smoka się pozbyć. Bo co prawda smok służy nam tylko do zasypiania, ale jakoś mi się to przestaje podobać. 

A jak już jestem przy temacie spania, to przepiękne kołysanki na dobranoc wynaleźliśmy. Pierwszą znalazł M., mąż mojej siostry, za co byliśmy mu wdzięczni. Bo u nas może nie do końca chodzi o kołysankę do snu, bo przecież mamy smoka (!) i śpiewamy sami:), ale o wieczorne picie mleczka. Bo jak to podsumowała moja siostra, po spędzeniu wieczoru z Leonem "wszystko byłoby super, gdyby nie to jedzenie..." Bo Leo to niejadek i przy mleku jest przeglądanie książeczek i śpiewanie..., no a teraz dzięki M. ostatnie 80 ml upływa nam przy ipadzie. Pierwszy był Twinkle Little Star ...


                                       


A jako, że już nam się trochę znudziło, bo ile można słuchać w kółko tego samego, to poszliśmy tym tropem i są kolejne. Jedna zimowa, piękna... Little Snowflake.


I jeszcze jedna, też ładna... Row, row, row


Stylistyka cudo! Uwielbiamy, Leo też. Bo te wszystkie bajki na canal+ to jakieś nieporozumienie. No może poza samą rybką mini mini, bo ona jest śliczna. 

czwartek, 13 grudnia 2012

WIRUSOWE SMUTKI

Porzuciłam bloga chwilowo. Bo po pierwsze choróbska się do nas przypałętały, a po drugie święta coraz bliżej, więc trzeba wydawać pieniądze i szukać, szukać, szukać...  A to wszystko trwa!

Co do choróbsk. No niestety. Zaczęło się od Leona. Po przyjeździe z Wawy, z poniedziałku na wtorek 38,7, na drugi dzień brak apetytu, rozbicie. Pomyśleliśmy - zęby! Teraz zęby to główni podejrzani naszych nieprzespanych nocy i złego samopoczucia Biszkopta. We wtorek w nocy ja miałam 37,8. I w środę się zaczęło. Kaszel, katar lecący ciurkiem. Przyjechała mama z odsieczą, żeby mnie trochę od Leo wyizolować. Zajmowała się dzielnie Leonem, ale ona też poległa. I to samo - gorączka, kaszel, katar. A i jeszcze potworny ból głowy. Na drugi dzień wylądowała w łóżku. Gorączka, katar, kaszel. A Leo cały czas jakiś taki rozbity, ale gorączki i innych objawów choroby brak. Tylko jeść nie chce. Pomyśleliśmy, że to dlatego, że izolujemy go ode mnie i biedak nie rozumie. No i stąd rozpacz i smutek.
Płakał, przytulał się, dobrze mu było tylko na rękach, a przecież normalnie to nie można za nim nadążyć. Smutek na całego. Niby się bawi, ale tęskni. A ja przeniosłam się do rodziców, żeby jego nie zarazić. Na drugi dzień wróciłam. Mąż Mój i Siostra Moja osobista poszli z Leo do pediatry. O 17.00, więc już naszej cud lekarki nie było. Była inna. I powiedziała, ze Leo zdrowy i kazała podawać bioaron i dicoflor. No to przekonani byliśmy, ze smutek opanował naszego Biszkopta i tyle. Czyli ja wracam do domu, a Leo z radości zaczyna jeść. A tu guzik. Nie je, jest słabiutki.  No i w nocy kaszle. Trochę klops. Bo przecież niedziela, a na Krysiewicza nie pojedziemy, bo jak to się kończy już wiemy. I jest to ostatnia rzecz, która chciałbym swojemu dziecku zaserwować.  Wiem, co mówię. No to, za namową taty, szukam lekarza, który przyjedzie do domu. I przyjechała. Skromna, uśmiechnięta Pani doktor z bardzo fajnym podejściem do dzieci. Wysłuchała całej historii od środy począwszy i zdiagnozowała,  że Młody nie je, bo boli go gardło! I że jakiś ropniak się tam zagnieździł i buch mu antybiotyk. No i mówi, że ona przeciwna jest antybiotykom, ale tu trzeba. Bo to bakteria, a antybiotyk inteligentny. No dobra. Jak to mam mu pomoc, trudno. No i dostał Robaczek antybiotyk i na drugi dzień pięknie zjadł kaszkę, a potem jeszcze mleczko i owoce. No to jest nadzieja. A ta babę z naszej przychodni to w d... kopnąć  Pediatra się znalazła. Dziecko nie je i to dla niej jest ok, a gardło czerwone. Uhhh! Po trzech dniach gardło było czyste, ropniak poszedł sobie precz! Ja ozdrowiałam. Chociaż chyba jakimś cudem, bo lekarka do której chodzę nie sprawia dobrego wrażenia. Bo lekarz musi mieć taki mądry wyraz twarzy i mówić sensownie, a ona ani ani... No, ale wiry opuściły nasze mieszkanko i wróciliśmy do formy. I można było odpłynąć w kierunku sklepów internetowych, centrów handlowych i świątecznego zawrotu głowy, po którym zostaje ogołocone konto...Amen.


PS. Najgorsze jest jeszcze to, że prawdopodobnie nasze wirusy powędrowały do naszych najbliższych znajomych, którzy po naszych lubelsko-warszawskich wojażach przyjechali do nas posłuchać co i jak. No i zaraziliśmy prawdopodobnie rodzinkę P. w ilości 4 osób. Plus jeszcze mamę M., która dzielnie zajmowała się Antolem i Frankiem, kiedy M. i P. leżeli słodko z łóżku z gorączką, kaszlem i katarem! No i przez tą całą historię Ant nie miał urodzinowego party! Po prostu można tylko powiedzieć "Oh no!" Sorry Kochani. Jakoś odrobimy:)
PS.1. M. mówi, że to nie od nas te wiry. Że to od P. Niech będzie. Przynajmniej nie czuję obciążenia chorobą dodatkowych 5 osób!