Weekendy to super czas. Wtedy możemy spokojnie w trójkę zaplanować jakiś spacer w miejsce inne niż nasz przydomowy park. Tak było i tym razem. Tylko, że z tym planowaniem nam trochę nie poszło. Bo jeszcze to i tamto. I obiad zjedliśmy o 15.30 i wyszliśmy z domu o 16.00. Godziny jak każde inne, tylko że wtedy Leon już zaczynał się sypać i najchętniej by sobie pospał. A ja chciałam zdjęcia jesienne. Takie piękne, w liściach. Pojechaliśmy na Cytadelę. Wysiedliśmy z samochodu. Nastroje super, albo co najmniej poprawne i ... okazuje się, że karta z aparatu została w komputerze! No i mój mąż-bohater w samochód wsiadł i przywiózł kartę. Kochany. I kawę zrobił. I załagodził kryzys. I fotek kilka udało się zrobić, mimo że już była 17.00.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz